Okiełznaj swój cringe i uczyń go bronią.
Jeśli wchodzisz na LinkedIn przynajmniej raz w tygodniu, to kojarzysz widok zalanego łzami CEO, który ubolewa nad losem osób, które właśnie zwolnił z roboty. Trochę śmieszny, nieco dziwny, ale przede wszystkim cringe’owy post. Dlaczego zatem The New York Post, Slate, Market Watch, CNBC, Insider, Fast Company, Human Resources Director Asia, Faz, The Washington Post, Independent, Mashable, Daily Hive, Global News, Perth Now, CBS News, Metro, Dmarge, Newsweek, Financial Post, Indiaexpress, Enterpreneur, The Observer i inne media, umieściły płaczącego CEO na podium najważniejszych wydarzeń tygodnia? Przyjrzyjmy się reakcjom tłumu, wsłuchajmy się w prawdziwe emocje aby zrozumieć.
Wśród 9408 komentarzy pod oryginalnym wpisem Bradena Wallake’a, wyłonić da się 3 wyraziste kierunki krytyczne:
Kierunek 1: zachowanie płaczącego CEO to nie oznaka wrażliwości, a narcyzm i kompletny brak wyczucia.
Pewne zachowania osób publicznych, nawet jeśli słuszne i nie będące oznaką złej woli, stają się PR-ową klęską, niczym wezwanie Włodzimierza Cimoszewicza do wyziębionych powodzian ewakuowanych helikopterami z dachów swoich domów (1997): Klęska żywiołowa przypomina nam, że warto się ubezpieczać. Niestety to nadal bardzo niepopularne…
Kierunek 2: szef powinien być odpowiedzialny i nadstawiać karku, a nie płakać.
Trudno zrozumieć kapitana, który widząc nadciągający sztorm wyrzuca majtków za burtę, aby zmniejszyć obciążenie statku.
Kierunek 3: postępująca neomarksistowska skrajnie-lewicowa feminizacja walcuje anglosaskich mężczyzn.
Ponieważ mężczyźni wywodzą się od agresywnej małpy, nie powinni okazywać uczuć publicznie. Natomiast jeśli już muszą płakać, powinni robić to w intymnym i bezpiecznym otoczeniu. Tu znajdziesz:[LINK]
Czyli dostrzegamy we wpisie nieszczerość intencji, rozdźwięk między występowaniem z pozycji siły, a prezentowaną postawą ofiary i skupienie na sobie, w sytuacji gdy prawdziwe nieszczęście dotyczy anonimowych pracowników.
Tyle, że zwolnieni pracownicy płaczącego CEO nie są anonimowi i zabierają głos:
Now I feel a mixture of sadness and excitement. I'm sad that making yourself vulnerable online makes you the target of people who feel like attacking someone. […] To those who would look to hire me, I'm only interested in working for people like Braden Wallake who has a positive outlook on life. I'm interested in working for a company that understands that its employees have lives, families, friends, and interests that most likely supersede the company's goals.
Czyli facet chciał dobrze. Jednak wyszło mu jak wtedy, gdy odmachujesz komuś kto tak naprawdę macha do kogoś innego. Gdy na randce crush powiedział, że pizza świetnie pachnie, a ty odpowiedziałeś “Ty też”. Gdy ktoś odkopał twoją naszą-klasę i podesłał na groupchacie z pytaniem czy to ty. Samo istnienie w internecie podnosi geometrycznie prawdopodobieństwo zostania cringem dla tysięcy nieznanych ludzi, który w dodatku nie chcą cię poznać, ani zrozumieć twoich intencji. Ponieważ w takich sytuacjach każda próba tłumaczenia, czy ukazania kontekstu skończy się utrawaleniem początkowego założenia, dla większości oznacza to życie w ciągłym lęku, kasowanie gotowych postów i ukrywanie starych zdjęć. To nie jest prawdziwe życie w internecie. Dlatego aby po podłączeniu do wifi móc chwytać życie pełnymi garściami, trzeba opanować sztukę cringe’u, czyniąc z niego swój atut.
Bolesne dojrzewanie do świadomego uczestnictwa w kulturze cringe’u
Cringe od zawsze był z człowiekiem. Jednak zanim stał się nowoczesnymi ciarkami wstydu, należał do języka opisu starożytnych przegrywów. Staroangielskie słowo cringan oznacza: upadek, poddanie się w bitwie, ustąpienie, zgięcie się, zawinięcie się. Dopiero w okolicach 19 wieku znaczenie cringe zestaliło się, przyjmując bardziej współczesne: odskoczenie ze wstydu, zażenowania lub strachu.
Melissa Dahl, w swojej książce Cringeworthy - A history of awkwardness tłumaczy, że cringe to uczucie, którego doświadczamy gdy zdajemy sobie sprawę jak wielka przepaść występuje między tym jak sami widzimy siebie, a tym jak widzą nas inni. Wgląd ten popiera również badanie antropologa Edmunda S. Carpentera, który w latach 60 pozwolił jednemu z plemion z Papui i Nowej Gwinei mającemu po raz pierwszy styczność z fotografią, zobaczyć samych siebie na zdjęciach. Reakcje, które udało mu się zaobserwować w przebiegu eksperymentu określił potem jako plemienny terror samoświadomości, objawiający się gwałtownymi skurczami mięśni brzucha u badanych.
Jednak nie był to ostatni moment w historii, gdy ludzie mieli go doświadczyć. Analiza Google Trends pokazuje, że od roku 2012 nastąpił gwałtowny, trawający do dziś wzrost zainteresowania cringem. Był to także rok rekordowego wzrostu penetracji smartfonów, oraz czasy gdy Facebook zyskiwał 5 milionów nowych użytkowników tygodniowo. Tym razem plemienny terror samoświadomości dotknął nas na masową skalę i uzależnił za pomocą powiadomień o reakcjach na nasze zdjęcia.
Stać po dobrej stronie lustra
Shoshana Zuboff w swojej książce The Age of Surveillance Capitalism nakreśla ryzyka, które wynikają z konsolidacji ruchu w internecie w ekosystemach zaledwie kilku globalnych korporacji, np. Meta, które bezustannie kolekcjonują i kategoryzują dane o zachowaniach użytkowników. Liczne teksty kultury inspirowane książką Zuboff podsuwają skojarzenia z panoptykonem - 18-wieczną wizją więzienia z wieżą strażniczą po środku, zbudowanego na planie okręgu. Taka konstrukcja pozwalałaby nie tylko lepiej obserwować zachowanie więźniów, ale przede wszystkim oddziaływałaby psychologicznie na resocjalizowane jednostki. Niemożność przewidzenia kiedy jest się obserwowanym sprawia, że jednostki optymalizują swoje zachowanie w taki sposób, by na wszelki wypadek zawsze przedstawiać pożądane zachowania.
Najczęściej według tych wizji, w strażniczej wieży siedzą jaszczury z centrali Facebooka, które celują w nasze komputery reflektorem swojego algorytmu. Moim zdaniem bliższym codziennym obserwacjom byłoby to, że spośród miliardów użytkowników internetu, większość próbuje znaleźć się w pozycji strażnika, co odzwierciedla sytuacja z płaczącym CEO.
Zjawiskiem, które wyłania się przy okazji jest to, jak niebezpiecznym narzędziem staje się abstrakcyjne lustro reakcji i komentarzy, gdy cringe trafia w ręce strażników status quo i zostaje przez nich wykorzystany jako broń do szczucia innych. Wydaje się to całkiem niegroźne, dopóki nie uświadomimy sobie, że panoptykon według wizji Jeremiego Benthama miał być jedynie resocjalizacyjnym przystankiem na drodze powrotnej do społeczeństwa poza panoptykonem. Rozejrzyj się natomiast wokół, czy już to widzisz? Rzeczywistość poza panoptykonem nie istnieje. Wyłączając dziś komputer, włączysz go jutro aby zalogować się do Teamsów. Płaczący CEO może dziś usunąć posta, ale ten post został już skatalogowany na tysiącach dysków twardych. Jego panoptykon i snop światła wycelowany w jego celę nie znikną nawet po wyłączeniu smartfonów każdego z 48 tysięcy zostawiających reakcję pod jego postem.
Każdy musi odpowiedzieć sobie sam, czy, a jeśli tak, to dlaczego chce być dla niego strażnikiem w wieży.
Internet uratował nas, zamieniając wszystko w cringe
Chodzi oczywiście o internet rozumiany jako swojskie iNtErNeTy - czyli zgraję rozsianych na przestrzeni globu, nadproduktywnych anonów generujących hidden gems w przypadkowych tweetach, stramach i na chanach, którzy inspirują nowy język, estetyki i tematy przewodnie kultury na lata, otrzymując za to 0 zł i 0 fame’u. W kazamatach internetu właśnie ktoś taki wpadł na dziwną ideę, że wszystko może być cringem, a do tego może być źródłem przyjemności, a nie cierpienia, bo dlaczego nie.
Powstały kilka lat wcześniej na użytek tradycyjnych mediów gatunek cringe comedy kojarzony powszechnie dzięki np. sitcomowi The Office, z tej perspektywy wydaje się archaiczny względem współczesnej opowieści o cringe’u. Przez to, że bierze on pod lupę konkretne grupy społeczne obśmiewając ich rytuały, w złych rękach łatwo mógłby stać się wypaczonym narzędziem psychologicznej przemocy. Dzięki oddolnym ruchom rozrastającym się dosłownie w każdym kierunku, ruch cringe otrzymał zupełnie nowe paliwo do wzrostu, a zarazem eskcytujące drugie życie.
Nie da się również przeoczyć roli influencerów, których filmy “ostrzegające” przed wywołującą ciarki wstydu zawartością generują liczone w milionach wyświetlenia, docierając do mainstreamu z przekazem, który bawi, uczy, a przede wszystkim pozwala kolejnym zarabiać i budować popularność generując bezustanny cringe. Lawina ruszyła i chyba nie ma w tej chwili powodu ani siły, która mogłaby ją zatrzymać.
Wyłania się zatem równanie:
Jeśli:
wszystko może być cringem
To:
nic nie musi jednoznacznie cringem być
Więc:
świadome dawkowanie i zarządzanie własnym cringem to sposób, by miał on zarówno na nas, jak i na nasze otoczenie pozytywny wpływ.
Generuj pasywny przychód za pomocą swojego cringe’u już dziś
Cringe to, zdecentralizowana, otwarta i inkluzywna platforma, na której da się zbudować w zasadzie dowolną personę i zaprogramować dowolne reakcje odbiorców. Różnorodność zjawiska pozwala dotrzeć zarówno do internetowych edge-lordów, jaki i do ich statecznych tatusiów poszukujących Kärcherów w Obi. Dołącz już dziś.
Kierunek 1:
Przykładowy reprezentant nurtu: Spooky Black
Spooky Black aka Corbin, to wokalista R&B kojarzony z czułego wokalu, który zdobył popularność na Sound Cloudzie, a potem YouTube’ie, dzięki teledyskowi do utworu Without me, w którym występuje w rajstopie na głowie. Jego mistrzowskie opanowanie cringe’u najlepiej podsumowuje cytat:
I don't wear do-rags anymore, but whatever I wear I like to look stupid; I think it's funny. I don't get humiliated by self-humiliation. I like to make myself look uncomfortable; nobody can make fun of you because you're obviously wearing what you're wearing knowingly. If you make yourself look like an idiot, then other people feel less like idiots.
Na czym polega fenomen podejścia: Spooky Black reinterpretuje spotlight effect w nieprzewidywalny sposób. Jeśli śpiewa dobrze, ale nie idealnie, za to z rajstopą na głowie, to z pewnością nikt nie zwróci mu uwagi, że “fałszuje w 27 sekundzie”. Natomiast na oczywisty komentarz o rajstopie jest już przygotowany, gdyż sam go “zaprojektował” naciągając rajstopę na czoło. W dodatku cała sytuacja to win-win: artysta otrzymuje atencję, a obserwator czuje się lepiej sam ze sobą.
Kierunek 2:
Przykładowy reprezentant nurtu: Fritt Polska
Fritt Polska to guma rozpuszczalna dystrybuowana od lat w aptekach stacjonarnych i internetowych. Jak wskazują badania, zauważalność marki rośnie wraz z… używaniem jej. Co, jeśli miliony Millenialsów miało styczność z Frittem wyłącznie dzięki babci, która przyniosła Rutinoscorbin i gumy, gdy dostali zapalenia oskrzeli w 2001? Przecież chorowanie jest nudne, przewidywalne i występuje głównie zimą, tymczasem guma potrzebuje być żuta 24h/7 dni w tygodniu 365 dni w roku.
Na czym polega fenomen podejścia: Fritt poszerza pole, w którym można sobie o nim przypomnieć, przy tym w żaden sposób nie odcinając się od swojego chorobowego dziedzictwa, serwując dziwaczne, gorączkowe posty o autoironicznym charakterze. Doświadczenie marki Fritt na Facebooku jest jak śpiewanie zmyślonych piosenek do siebie gdy nikogo nie ma w domu, bez ryzyka, że ktoś cię usłyszy i nagra z ukrycia. Odbiorcy kanału dosłownie outscource’ują admina fanapage’u do kanalizowania ich własnego owocowego szaleństwa.
Kierunek 3:
Przykładowy reprezentant nurtu: Bedoes
Część odbiorców polskiego rapu nie zdaje sobie sprawy, że Bedoes to raper, który nigdy nie założył filtra i od razu przeszedł do publikacji swojej twórczości. Pamiętny 10-latek z niebieskim, wakacyjnym irokezem gaworzący do mikrofonu wypadał co prawda bardziej wiarygodnie niż Klocuch w kategorii “beka z łebka”, ale jednocześnie na tyle źle, by nie pojawił się na czyimkolwiek radarze, jako potencjalnie obiecujący rapera. Reszta jest już historią.
Na czym polega fenomen tego podejścia: Bedoes przez kolejne lata zachowywał się jak stary stary rockman który drwi z tych wszystkich socjali, lajków i komentarzy, przez co w błogiej nieświadomości nieczytania internetu, w spokoju nagrywa swoją 23 płytę. Tymczasem prawda była zupełnie inna, a podróż od małego Borysa z Bydgoszczy, do białego i młodego Bedoesa wymagała nie tylko wiary we własny talent, co wręcz apriorycznego założenia, że zaczynając kopać w dowolnym miejscu zawsze w końcu dociera się do warstwy bez cringe’u. Artystyczne dojrzewanie Bedoesa stanowi przykład, że tak właśnie jest.
Kierunek 4:
Przykładowa reprezentantka nurtu: Abigail Thorn
Abigail znana jest zarówno jako twórca kanału Philosophy Tube, a później także jako jego twórczyni, po tym jak na jego łamach dokonała coming outu jako osoba transpłciowa. Korzystając z warsztatu aktorskiego i odpowiednio rozciągniętej w czasie produkcji, pozwoliła swoim odbiorcom na przestrzeni niespełna 40 minut doświadczyć i zrozumieć co oznacza, czym jest i z czym wiąże się dla niej tranzycja.
Na czym polega fenomen tego podejścia: Ponieważ w dużym stopniu źródłem przemocy wobec osób transpłciowych w społeczeństwie jest powszechne przyzwolenie na kwestionowanie wiarygodności ich doświadczeń, wszelkie zabiegi aktorskie służące do opowiedzenia o tranzycji wydają się być tym samym ryzykowne. Jednak w trakcie filmu widz zdaje sobie sprawę, że jedyna rola jaką odrywała dotychczas Abigail, to rola mężczyzny. Nie ma absolutnie nic cringe’owego w tranzycji żadnej osoby, ani w samym filmie Abigail o tranzycji. Oczyszczające ciarki wstydu wywołuje natomiast świadomość, że przed obejrzeniem filmu myślało się o całej sprawie odwrotnie.
Kierunek 5:
Przykładowy reprezentant nurtu: All about pressure washing
Mike z kanału o czyszczeniu ciśnieniowym, to Gigachad rynku usług. Asertywny, zdecydowany, profesjonalny i nie pozostawiający suchej nitki na hejterach. Na swoim kanale publikuje safisfying videos o oczyszczaniu podjazdów do garażu, czasem przytaczając anegdoty o tym jak prawie umarł i zapadł w śpiączkę, ale na szczęście klienci proaktywnie opłacili wszystkie faktury na czas.
Na czym polega fenomen tego podejścia: Mike dokonuje subwersji ujawniając przy tym mechanizmy kontroli w systemie. Większość whitecollars, próbując wskazać “niewolnika kapitalizmu”, wybrałoby robotnika, który wykonuje proste fizyczne zajęcie. Jednak wystarczy obejrzeć kilka filmów na jego kanale, by zdać sobie sprawę w jakim są błędzie. Absolutnie przypadkowy film poniżej mówi wszystko co trzeba, by uświadomić sobie ogrom wolności, odwagi i pewności siebie Mike’a. Ma on to wszystko, bo wybrał “cringe’owe” życie pozbawione mieszczańskiego statusu . Większości pozostaje wyłącznie mu zazdrościć, tak jak temu facetowi w slipach, który ostatnio widziany był w 2012 roku.